środa, 18 grudnia 2013

Sam w Valparaiso / Alone in Valparaiso

Pobyt w Valparaiso był jakiś taki oniryczny. Wynikało to z trzech powodów. Po pierwsze: przyjechałem tam wieczorem po 19 godzinach w autobusie. Po drugie Hostel w którym mieszkałem był co najmniej dziwny (ale pozytywnie). Po trzecie - samo Valparaiso jest bajkowe a dodatkowo na okrągło słuchałem w czasie pobytu tam audiobooka Lema o przygodach pilota Pirxa i za dużo myślałem o wszystkim.

My stay to Valparaiso was dreamlike. It was due to three reasons. Firstly: I came there after 19 h in the bus. Secondly: in the hostel that I was staying at was strange (in a positive way). Thirdly: Valparaiso itself is dreamlike. Moreover, while being there I was constantly listening to the audiobook of the adventures of pilot Pirx (by Stanislaw Lem).  

 Widok z Paseo Yugoslavo.
The view from Paseo Yugoslavo.

 Hostelowy kot.
Hostel's cat.

... który był moim prywatnym kotem.
... which was my private cat.
 
Eklektyzm.

Co do hostelu, to nazywa się Hostel Millenium i mieści się niedaleko Plaza Satomayor, tuż koło portu, zaledwie kilkadziesiąt schodów ponad poziomem morza. Hostel bookowałem przez booking com. W hostelu byłem sam. Tak tak, byłem jedynym gościem! Nikogo innego poza trzema osobami obsługi - super miłymi - nie spotkałem. Totalny kosmos! Pierwszej nocy miałem to w tyłku, ale drugiej zacząłem się poważnie zastanawiać dlaczego tak jest. Nic nie wymyśliłem, poza tym, że to ekscentryczni milionerzy, że to pralnia brudnych pieniędzy z narko-biznesu ich kolumbijskich krewnych lub że hostel jest z powodów technicznych zamknięty a ja go zarezerwowałem przez przypadek. Zresztą mniejsza o to. W sumie to lepiej, że byłem sam, a co. Miałem ogromny pokój dla siebie, łazienkę, salon, internet. Pani właścicielka rano nakrywała do stołu, przy którym jadłem śniadanie zupełnie sam - sok, jogurt, kawa lub herbata, bułeczki, masełko i dżemik. Cały wystrój hostelu przypominał babcine mieszkanie z mnóstwem bibelotów. Budynek był pewnie jakość z początku XX wieku, wszystko skrzypiało i trzeszczało.

My hostel is called Millenium and it's close to Plaza Satomayor, just next to the port. The funny thing is that I was the only guest in the whole hostel. It was just me and 3 members of the hostel's team. Totally crazy. I had a big room for my own, the living room for my own and breakfast for my own - prepared by the own on the table. Just like at granny's. 

 Śniadanie. Jak u babci.

 Takich kolejek w Valpo jest 16cie. Zdaje się.
There is around 16 cable cars like this in Valparaiso.

Valparaiso to strome miasto. Nie widać tego na moich zdjęciach. Ciągnie się wzdłuż wybrzeża i oblega wzgórza, które są czasem połogie czasem strome, poprzecinane głębokimi dolinami. Miasto jest ogromne.

Valparaiso is a steep city. You cannot see it on my photos. It drags itself along the coast  and dominates the hills. The hills are pretty steep and cut through by deep valleys. The city is really huge!


Pierwszy dzień mojego pobytu w Valparaiso przypadł na wieczór. Przeszedłem się się do sklepu po piwo a potem padłem w hostelu zmęczony podróżą. Drugi dzień to była wycieczka do Maitencillo, po której również padłem. Trzeci dzień to były trzy godziny włóczenia się po rozległych dzielnicach miasta, tuż nad moim hostelem i fotografowanie setek (sic!) graffiti i murali dosłownie na każdej ścianie, za każdym rogiem. Potem pojechałem do Santiago. O tych trzech godzinach będzie w następnym poście.

The first day was a short evening trip around the city center is search of the beer. The second day was a trip to Maitencillo. The third day was a 3 hours wondering around around endless and steep streets of Valparaiso - just above the hostel. I took hundreds of photos of amazing graffities. I shall write about this wandering around in the next post.




Miszcz pierwszego planu. Plaza Satomayor.

Graffiti ustrzelone w Valparaiso będzie w następnym odcinku.

Ostatni lot / The last flight

Ostatni punkt programu mojej wycieczki został zaliczony. Przeleciałem się z La Piramide w Santiago. Wieczność zajęło mi dostanie się na startowisko. Trzy razy kursowałem między stacją metra a autobusem, bo nie mogłem zdobyć albo informacji jaki bilet jest potrzebny w autobusie, albo pani w kasie nie potrafiła mi sprzedać tego co potrzebowałem. Santiago to nie IQQ - tutaj obowiązują reguły, tu autobus zatrzymuje się na przystankach. Ale było to dosyć zabawne w sumie. Potem szedłem, przedzierałem się, pełzłem wzdłuż autostrady po stromym zboczu, gdzie rzekomo miała być ścieżka na start, którą jak się potem okazało gdzieś zgubiłem. Ledwo zipiąc - było strasznie gorąco (jak w Bassano w lecie) - dotarłem na start.

The last key point of my trip was completed. I've flown from La Piramide in Santiago. It took ages to get to the take off. I had problems getting on the bus, because the metro and bus tickets are different and to get on the bus you have to buy a special chip card and then top it up. Moreover, Santiago is not IQQ - the buses run at a certain routes, you cannot just jump off anytime you want. Later, after reaching the final stop I was crawling, climbing and getting through the bushes, along the motorway. I think I lost the path. Anyway - I got there, half dead. It was so hot there - like in Bassano in the summer time.

Metrem na latanie? Tego jeszcze nie było.
Taking metro to go flying? First time in my life.

 W drodze na start.
On the way to the take off.


 Panorama ze startu na południowy zachód.
The view from the TO to the SW.



Bardzo miła miejscówka. Czekałem długo na start, bo byłem sam i termiczne podmuchy były dosyć mocne. Ostatniego dnia latania nie chciałem mieć żadnych atrakcji.
A really nice place to fly. I was waiting to take off for about 1,5 h. I was alone, it was very termic and it was my last day of flying. No need to break an ankle or something.

 
 La Piramide z góry.
From the top.




Widok znad startu jest na prawdę imponujący.
The view from above the TO is really impressive.




Po godzinie latania w średnich warunkach poleciałem lądować, bo zrobiło się po prostu nudno. Nie wykorzystałem swojej szansy, żeby skoczyć na większy szczyt na zachodzie i po nim wyjechać wyżej. Lądowałem na pastwisku, wśród koni, czyli tak jak na Cukraku pod Pragą. Mili ludzie podwieźli mnie do stacji metra.

Koniec latania w Am Południowej - przynajmniej w tym roku...

After 1h of flying in so so conditions I flown to the landing field. I simply got bored. I didn't took my only chance to jump on the bigger hill W of the take off, just after the start, when I've managed to catch one significant bubble. I landed on the field full of horses - just like on the Cukrak site in Prague (Czech Rep.). A very nice couple gave me a lift to the nearest metro station.

That's the end of flying in the South America. At least this year. 

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Gringo Alto is dead!

Stolica Chile nie wygląda jak to Chile, które do tej pory widziałem. Przyjechałem na dworzec, przywitały mnie strzałki kierujące mnie do metra. Kilka przystanków, kilka przecznic na piechotę i jestem w hostelu. Jest jak w południowej Europie. A do tego chłopak na dworcu, w budzie z hot dogami mówił po angielsku!

The capital of Chile looks quite different from the Chile I know from my short travels. I came to the bus station, I saw arrows showing me the way to the metro. A couple of stops, a couple of streets and I'm in the hostel. It's a bit like in the South of Europe. And the guy at the bus station, the one selling hot dogs, spoke English!



(fotka z: http://www.etravelblog.com/wp-content/uploads/2011/02/santiago.jpg)

Po raz pierwszy też nie czuję się inny. Wszędzie, przez cały czas trawia podróży, od momentu kiedy wysiadłem w Limie z samolotu (21 października) byłem "gringo alto". Tutaj - w Santiago - mógłbym być chilijczykiem. Ze swoją ciemną karnację i opalenizną mogę uchodzić w końcu za lokalasa. Spotkany w hostelu chilijczyk mi to zresztą potwierdził.

Also, for the first time in the last 2 month I don't feel that I'm different. Everywhere so far, all the time during my trip, from the time I left the plane at Lima airport (21st of October) I was "gringo alto". Here - in Santiago - I could be a Chilean. With my darkish skin and suntan I could be a local. One Chilean guy I met at the hostel confirmed this.

niedziela, 15 grudnia 2013

Niedzielna wizyta w Maitencillo / Sundays visit at Maitencillo

Przy okazji drugiej rundy wyborów prezydenckich w Chile (dwie kobiety walczą o prezydenturę), pojechałem do miejscowości Maitencillo, jakieś 60 km na północ od Valparaiso. Jakże różne są te krajobrazy od tych na północy Chile. Tutaj jest jak nad Morzem Śródziemnym na wiosnę. W cieniu jest przyjemnie chłodno, w słońcu przyjemnie ciepło, wieje umiarkowanie, jest zielono, są drzewa, też te iglaste.

Along with the second round of presidential elections in Chile (2 women candidates) I went to Maintencillo, about 60 km North of Valparaiso. The landscape is so different from the one up North. Here is like on the mediterranean coast in the spring time. It's nice and cold in the shade and nice and warm in the Sun. The wind is blowing, it's green, there are different types of trees. Almost like home. 

Latanie na klifie jak to latanie na klifie. Przyjemne, relaksujące, proste. Wiało słabo i trochę z boku, więc ciężko było coś więcej wycisnąć z tej godziny w powietrzu. Poniżej kilka fotek:

Flying on the cliff is just like flying on the cliff - nice relaxing, kind of easy. It wasn't blowing to strong and the direction wasn't perfect, so it was kind of difficult to squeeze more out of this day.








Latełem jakiś czas z tym Ginem na powyższej fotce. Gin latał 10 - 15m wyżej niż ja. Nie mogłem go doścignąć. Jak na dłoni było widać różnicę między klasami paralotni.

I was flying along with one Gin glider (don't know the model), but it was en-D or something similar. The guy was 10 - 15 m above me. I couldn't get there at all. Different class, different performance.








Antofa Forever

Wyjście z domu na Heroes de Concepcion w Iquique nie było łatwe. Bardzo ceniłem i cenię sobie nadal pomoc i towarzystwo Maji i Dominika. Bez nich ten wyjazd byłby zupełnie inny. Po prostu przyjechałem na gotowe do dobrych znajomych, którzy pomogli mi w wielu rzeczach. No i koty :). Czas jednak ucieka, plany są planami i trzeba (sic!) podążać dalej.

Leaving the flat at Heroes de Conception in Iquique wasn't an easy task. Maja and Dom helped me so much during this trip - their presence and help were a bliss. Without theme this trip would be completely different. 

Przyjechałem do Antofagasty (450km na południe od IQQ) wieczorem w czwartek. Zgarnął mnie z dworca przyjaciel Maji i Doma - Omar. W piątek (trzynastego) o 11:30 odebrał mnie spod domu Omara Oscar - lokalny instruktor paralotniowy. Znalazłem go przez Facebooka. Ma w Antofie szkołę paralotniową TAM Extreme. Oscar nie za bardzo gadał po angielsku a ja nie za bardzo gadam pod hiszpańsku. Rozklekotaną, dwudziestolenią KIĄ (autem z czasów kiedy Kia nie dawała 7 letniej gwarancji na wszystko) potoczyliśmy się w stronę La Portady - pięknego łuku skalnego wystającego nieopodal brzegu z oceanu, 15 km na północ od Antofy.

I came to Antofa (450km S of IQQ) on Thursday night. I was picked up by Maja's and Domi's friend - Omar. On the Friday (13th) at 11:30 I was picked up by Oscar - local PG instructor. I found him over the Facebook. He has a PG school in Antofa called TAM Extreme. Oscar doesn't speak English and I don't speak Spanish, but we managed somehow. We headed to La Portada in 20years old KIA van. La Portada is a beautiful rocky arch sticking out from the ocean, 15 km N of Antofagasta.




Latania niestety nie było... za słabo wiało. Miejscówka La Portada zwane też Rinconadą, to 25 - 35 metrowy klif ciągnący się na długości 5-6 km. Nic specjalnego, ale fajnie byłoby tam polatać. Klif jest na tyle stromy, że nie ma gdzie pod nim lądować, poza miejscem, gdzie jest start. Musi więc dobrze wiać, bo inaczej byłyby problemy. Cóż - następny razem.

The was no flying - unfortunately. There was almost no wind. La Portada - aka Rinconada - is a 25 - 35 m sea cliff, 5 -6 km long. Nothing really special, but it would be great to fly it. The cliff is so steep it falls straight to the ocean and there is no place to land underneath. There must be wind in order to fly - otherwise it gets risky. Well - next time.







Zdecydowaliśmy, że po południu pojedziemy do innej miejscówki, na porządne termiczne latanie. I tak też się stało.

We've decided that in the afternoon we will visit another spot - for thermal flying. And so we did :)

Pinpineles jest na wysokości La Portady, ale w "górach". Kontynuuje dobrą tradycję chilijskich miejscówek gdzie startuje się z lądowiska (jak Palo Buque). Miejsce jest niesamowite. Moim zdaniem zdecydowanie lepsze niż Alto Hospicio i trochę pluję sobie w brodę, ze nie przyjechałem tutaj wcześniej. Cała Antofagasta od wschodu jest otoczona przez łańcuch górski, po których można fajnie latać. Ze szczytami i dolinami.

Pinpineles is located more or less straight East from La Portada, but in the mountains, on the other side of the city. The take off is on the same spot as the landing place. Just like Palo Buque. The place is incredible. IMHO it's much better than Alto Hospicio and I kind of regret I didn't spend there more time. Antofagasta is covered by the mountain range from the East. You can fly the range all the way down South, to the city and back.




Po prawej Antofagasta.

Antofagasta on the right.


Chmury były na różnym poziomie. W zatoce znajduje się La Portada.

The clouds were at a different height. Down in the gulf there is La Portada.











 Pustynia jak malowana.


Startowisko + lądowisko - 15 m od auta.

Take off and lading - at the same spot. 15 m from the car.




A potem wieczorem była pizza i 20h podróży do Valparaiso, gdzie co chwilę słychać charakterystyczny odgłos wspinającej się po szynach kolejki linowej. Ale to następnym razem. Tak samo jak Bolivia Special.

Later in the evening there was pizza and 20 h journey to Valparaiso, where you can hear this very specific sound of a climbing cable car. But this story will be told next time. Along with Bolivia Special.



Żegnaj pustynio.